Autor Wątek: Niepokonani  (Przeczytany 810 razy)

Offline Guniusia

  • Lullaby
  • Moderator Globalny
  • Nowy użytkownik
  • *****
  • Wiadomości: 1
    • Zobacz profil
Niepokonani
« dnia: Wrzesień 08, 2013, 11:37:35 »
Postanowiłam wstawić coś swojego, te opowiadanie powstało nie dawno, życze miłego czytania :)

 „NIEPOKONANI”

 ROZDZIAŁ PIERWSZY
 - POCZĄTEK PROBLEMÓW -

 Piękny Lipcowy poranek, niebo było czyste, ptaki śpiewały swą najpiękniejszą pieśni. Przyjemny wietrzyk, falował wesoło gałązkami drzew. Na polu kukurydzy zebrały się sroki, przeganiały je bawiące się w tym labiryncie dzieci. To wszystko wyglądało tak normalnie, tak pięknie, że nie było mowy żeby, choć na chwilę nie spojrzeć na ich uśmiechnięte twarze. Pola Szopy ciągnęły się przez cały Anielew - gość wykupił wszystkie walnę działki rolne w całej okolicy. Teraz nawet nie wielka kurza ferma należała do niego. Szłam przed siebie, oglądając się na boki, po swojej prawej miałam pustą łąkę, która była najszybszą drogą nad rzekę. Po lewej parkan a zanim nie wielki sad, który nie posiadał właściciela. Jeszcze dalej za parkanem była spora górka, którą dla dzieci zrobili dorośli. W zimę służyła nam do zjeżdżania na sankach, latem drzewa dokoła niej dawały niezmiernie przyjemny chłód. Przy wejściu na teren, na którym się znajdowała, był wjazd na bloki. Gdy szło się dalej można było znaleźć siłownie – zrobioną przez moich dwóch braci i ich kolegów, w starym budynku po dentyście, który od lat stał pusty. Boisko do piłki nożnej i siatkówki zostało zbudowane przez syna Szopy, zaraz po tym jak chłopaki otworzyli siłownie. Firma budowlana Master-pol, odnowiła cały budynek, równie charytatywnie, co powstałe dokoła ogrodzenie zrobione przez pobliskiego stolarza. Prąd i woda zostały przeciągnięte do budynku z fermy. Można powiedzieć, że odkąd ferma została wykupiona, przez Szopiaków, młodzież tylko na tym korzysta. Wcześniej nikt się nie interesował czy mamy gdzie spędzać wolny czas, a najbliższe boisko było w Kaczych Dołach przy szkolę. Spojrzałam za siebie, byłam coraz dalej od mojego domu a coraz bliżej mojej przyjaciółki. Nie lubiłam oddalać się od posiadłość moich rodziców, choć miałam prawie siedemnaście lat i weszłam tylko na wieś, czułam lęk, że jak mnie z nimi nie będzie może stać się coś złego. Dla tego właśnie, najczęściej wychodziłam do Marty a raczej po nią. Bardzo często u mnie nocowała, byłyśmy nie rozłączne niemal jak siostry. Jej mama pracowała w Warszawie jako kucharka, tata w Kaczych Dołach jako kierowca szambiarki. Nie przelewało im się i jak była u mnie (Nie raz mi to mówiła), po prostu mogła o tym zapomnieć. Miała jeszcze brata Mariusza, miał osiemnaście lat i ciągle na coś chorował. W moim domu wszystko było inaczej. Tata był znanym wynalazcą i jednym z najbogatszych ludzi w Polsce, mama prowadziła własne biuro detektywistyczne. Bracia, Daniel i Olaf byli bliźniętami. Olaf marzył o krajerze muzycznej, a Daniel chciał pomagać ludziom, zawsze mówił, że pójdzie na studia medyczne. Gdy minęłam sklep mojego chrzestnego, a potem następny Kawki. Byłam zadowolona, że jestem coraz bliżej domu Marty. Spojrzałam na pałac Anny Marii Mazowieckiej, w którym teraz znajdował się dom pomocy społecznej. Szykowany był tam festyn, muzyka grała głośno, a po całym placu plątali się starzy ludzie, których rodzina była tak bezduszna, że ich tam oddała. W Anielewie był jeszcze jeden dom pomocy w lesie przy parku krajobrazowym „Jedlinie”, z tego, co mi mówiła babcia i ojciec kiedyś był to dom dla nie uleczalnie chorych dzieci sławnych ludzi, którzy nie chcieli się z nimi męczyć i ich tam oddali – teraz już wszyscy są tam dorośli. Naprzeciwko pałacu stał równie duży dom, tylko bardziej zaniedbany. Mieścił się w nim fundacja Sławek, dla byłych więźniów, którzy nie mieli gdzie się podziać. Na łące obok pasły się piękne konie a na drugiej krowy i owce, słońce świeciło coraz mocniej. Zaczęłam iść wolniej. W końcu skręciłam na mało uczęszczaną drogę, po której często z Martą spacerowałam. Spojrzałam na garaż Pana Wojtka, często siedziałyśmy na wjeździe do niego. Gdy zamyśliłam się przywołując wspomnienia wczorajszego dnia, dostrzegłam, że ktoś pod nim siedzi. Uśmiechnęłam się. Marta spoglądała w kierunku lasu, nie wiedząc mojej skromnej osoby.
 - Dzień dobry Pani Marto! - Krzyknęłam z drwiną w głosie.
 - Dominika! - Wydarła się, jakby nie widziała mnie, co najmniej rok. - Cieszę się, że już jesteś... Choć zapytamy się razem czy mogę do Ciebie iść. - Oznajmiła, chwytając mnie za rękę. Byłam od niej nisza i szczuplejsza, moje farbowane na czarno włosy zawiały na wietrzę. Marta spojrzała na mnie z wesołym uśmiechem, jej zielone oczy błyszczały radośnie. - Farbowałaś się wczoraj? - To było bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale doskonale wiedziałam, o co jej chodzi. Obiecałam jej, że wrócę do naturalnych – rudych włosów. Ale ja po prostu nienawidzę rudego koloru! Posłałam jej spojrzenie niewiniątka i powiedziałam:
 - Wiesz, że rudę włosy to dla mnie terror. - Tłumaczyłam, idąc tuż koło niej. - Tyle czasu namawiałam ojca żeby mi pozwolił je przefarbować, że teraz muszę korzystać z tego przywileju. Wiesz, dopóki mu się nie odwidzi. - Spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się rozbrajająco. Jej mama siedziała w ogródku, nigdzie nie było samochodu, więc domyśliłam się, że jej ojca nie ma w domu.
 - Dzień dobry! - Krzyknęłam, może to głupie, ale lubiłam to mówić. Pani Agata posłała mi ciepły uśmiech.
 - Dzień dobry Dominiko. - Powiedziała. - Co tam słychać?
 - Wszystko dobrze, ojciec zamkną się w swojej pracowni i coś tam tworzy. - Zaczęłam tłumaczyć. - Mama prowadzi jakąś nową sprawę, a bracie męczą nowych sąsiadów swoją twórczością.
 - Czyli po staremu. - Zawtórowała Marta. - Mamo, mamy prośbę.
 - Kiedy wrócisz? - Zapytała wyprzedzając nasze pytanie, nie mogłam przestać się uśmiechać.
 - Wieczorem, po pidżamę. - Odparła. - No wiesz obiecałyśmy Dominiki babci, że pomalujemy ławkę na ogrodzie, a potem za pewne z chłopakami rozpalimy ognisko i w dźwięk gitary, będziemy sobie opowiadać straszne historie, Dominika kupiła świetną książkę „Wielką księga horroru”.
 - Dwa tomy. - Dodałam. - Naprawdę świetne.
 - To może weź pidżamę od razu i ubranie na zmianę, znając twój talent te, co masz na sobie na pewno będzie całe w farbie. - Zaproponowała jej mama wstając z leżaka. Uśmiechnęłam się do Marty porozumiewawczo. Po czym razem ruszyłyśmy na schody, usiadłam na murku i czekałam aż Marta wejdzie do sirotka.
 - Nie idziesz zemną? - Zapytała mnie ze zdziwioną miną.
 - Daruj.. nie mam ochoty oglądać Mariusza w slipkach. - Kiwnęła tylko głową i weszła do domu. Rozejrzałam się po nie wielkim ogródku. Było w nim pełno pięknych kwiatów – mogę się założyć że moja babcia, poleciała by kupić sobie nasiona takich samych. Choć ma naprawdę w swoim ogrodzę rozmaite gatunki. Rozporowy basen z drabinką stał w rogu, namiot który nie dawno rozłożyłyśmy stał w cieniu jabłoni. Pod ścianą stał jeszcze stolik z krzesłami i grillem. Marta wyszła po dziesięciu minutach z białą torbą, którą dostała ode mnie na urodziny, miała w niej zapewne kosmetyki i ubrania. Spojrzałam na nią przekręcając oczami, a ona wyszczerzyła do mnie żółte zęby.
 Przegnałyśmy się z panią Agatą i ruszyliśmy przed siebie, słońce prażyło coraz mocniej. Przez dłuższą chwilę milczałyśmy, naglę obok nas przejechał jak szalony jakiś samochód. Spojrzałam zniesmaczona na Martę, która domyślała się, co zaraz powiem.
 - Gdzie temu debilowi tak spieszy?! - Krzyknęłam, Marta wybuchła śmiechem. Kierowca musiał zawróci na zakręcie prowadzącym do jedliny, bo po chwili znów samochód się pojawił obok nas. Tym razem jechał wolniej. Pulchny mężczyzna przyjrzał mi się przez uchyloną szybę.
 - Czy to możliwe, że cię usłyszał? - Szepnęła do mnie lekko przestraszona jego miną Marta. - Boję się, że oni nie mają dobrych zamiarów. - Dodała na widok dwóch goryli siedzących z tyłu, no pięknie. Przyspieszyłyśmy, ale samochód podjechał dalej mężczyźni siedzący z tłu wysiedli i stanęli nam na drodze. Przełknęłam ślinę, byłam szczerze niesamowicie przestraszona.
 - Pójdziecie z nami. - Oznajmił nam jeden z nich. Pokręciłam nie zgadzając się z nim głową.
 - Sorry ale trochę nam się spieszy. - Rzuciłam próbując go ominąć, moje próby poszły nadaremne złapał mnie za ramię i wrzucił jak szmacianą lalkę do samochodu, to samo zrobili z Martą. Gdy sami władowali się do samochodu, kierowca odwrócił się do nas i posłał nam niewróżący nic dobrego uśmiech.
- Będziesz się smażył w piekle Marco! – Krzyknął załamany.
 - Zaczekasz tam na mnie? – Zapytał, w jego czekoladowych oczach błysło rozbawienie. Bez wyrzutu strzelił dziewczynce w czaszkę. Ojciec złapał ją, z jego oczu zaczęły płynąć łzy. – Przywódca silnej mafii płacze jak baba. – Dodał bezwzględni

 

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum
reallife wizna elitserienspeedway teen-wolf osw